Pozostając w temacie jazdy rowerem i jej miejskiego kontekstu, chcielibyśmy poświęcić nieco uwagi tak zwanym masom krytycznym. Są to praktykowane w wielu krajach świata rowerowe happeningi będące odpowiednikami protestów ulicznych „pieszych” manifestantów. Różnica jest taka, że uczestnicy mas poruszają się rowerami, a przejazd jednośladami jest swoistą manifestacją. Najczęściej postulaty „protestujących” są ściśle związane z problematyką rowerową. Tą drogą zwracają oni uwagę chociażby na niedostatek ścieżek.
Wydawać by się mogło, że takie manifestowanie połączone ze zdrową i korzystną dla naszego ciała jazdą na rowerze nie powinno budzić kontrowersji, jednak jest inaczej i to z kilku względów. Po pierwsze idea mas krytycznych zrodziła się w środowiskach zachodniej lewicy, która zaczęła wykorzystywać je nie tylko do upominania się o prawa posiadaczy jednośladów. Czasami masy krytyczne odbywają się w związku z konkretnymi postulatami politycznymi i ideologicznymi. To sprawia, że część środowisk prawicy, które mogłyby stanowić cennych sojuszników w walce o poprawę losu rowerzystów odczuwa wobec nich niechęć.
Kolejna sprawa to model działania niektórych mas krytycznych, który jest jednoznacznie ofensywny wobec całego otoczenia. W retoryce rowerowych działaczy obrywa się samorządowcom, kierowcom, pieszym, służbom porządkowym. Takie konfrontacyjne nastawienie nie przysparza im popularności i utrudnia dyskusję na temat sytuacji rowerzystów. Użytkownikom jednośladów wcale nie jest w tej sytuacji łatwiej.