Europa etap I – Szlak Odra-Nysa i Czeska Szwajcaria
Moja wyprawa w tym roku zapowiadała się dobrze i bardzo ciekawie. Mam zamiar ruszyć pierwszy raz w tak długą trasę po Europie i samotnie (nie pierwszy raz), w tym dużo w górach, a można powiedzieć że góry znam z widokówek. Chcę przejechać dwa duże szlaki rowerowe: szlak rowerowy Odra-Nysa (Oder-Neiße-Radweg) i Dunajski szlak rowerowy Donauradweg, przejechać przez Czeską Szwajcarię, zobaczyć Bramę Pravčicką, dotrzeć do Adriatyku i Wenecji a dalej to wszystko będzie zależało ile będę miał jeszcze czasu na rower kowanie. Zanim ruszę na moją wyprawę jadę najpierw na II Zlot Społeczności Rowerzystów który odbędzie się w Trębach Starych w dniach 3 – 6 czerwca 2010. Wyjeżdżam z domu 2 czerwca (burza i leje) ale mam dojechać tylko na dworzec i do pociągu (nie byle jakiego) tylko do Konina. W Koninie jestem przed godziną 2:00, na śniadanie dojadę rowerkiem na zlot.
Dojeżdżam z przygodami (przeszkodami), najpierw okazało się że „Kopalnia” zwinęła drogę wraz z nową ścieżką rowerową (w tamtym roku tędy przejeżdżałem) a teraz trzeba było szukać objazdów, trochę straciłem czasu. I tak się okazało się że przyjechałem za wcześnie na II Zlot, zastałem bramę zamkniętą, musiałem swoje odstać pod bramą. Obudziłem Bizonka (telefonicznie) i zaczęło się poszukiwanie stróża. Pierwsze powitanie z już wcześniej przybyłymi zlotowiczami odbyło się przez płot jak u Kargulów.
6 czerwiec 2010 – niedziela, dzień pierwszy
Sulechów – Sycowice – Krosno Odrzańskie – Gubin – Forst Biwak na dziko
Piękny niedzielny poranek, zlot się skończył, czas zacząć moją samotną wyprawę po Europie. Aby znowu nie szukać objazdów i zdążyć na pociąg w kierunku Sulechowa poprosiłem Krzysztofa z Sulejówka (krzysztof.) aby podwiózł mnie do Konina na dworzec. Dzięki temu będę w Sulechowie około 11:00 i będę miał jeszcze sporo czasu na jazdę rowerkiem w tym dniu, wielkie podziękowanie dla Krzysztofa, dojechaliśmy na „styk”, Krzysztof jeszcze pomógł mi szybko zapakować się do pociągu i jestem dzień do przodu. Ja się zwijam a Krzysztof pakuje mnie do swojego samochodu, nie będę musiał kręcić do Konina.
Moją wyprawę po Europie rozpoczynam w Sulechowie, pogoda zapowiada się super. Trochę znam te rejony z poprzednich wypraw i dzięki nawigacji GPS mogę jechać szybko.
Zajeżdżam do miejscowości Sycowice, odwiedziny sentymentalne, tu w latach 60-tych spędziłem 5 lat dzieciństwa, tu lubiłem „buszować” po lasach i odwiedzać pobliskie piękne jeziora ziemi Lubuskiej. Nie zatrzymuję się na długo, chcę jeszcze dzisiaj przekroczyć granicę w Gubinie i kontynuować jazdę już po stronie niemieckiej szlakiem rowerowym Oder-Neiße-Radweg. Po drodze mijam sporo terenów zalanych w skutek powodzi, ciekawe jak będzie dalej. Dzisiaj docieram do Forst, znajduję bardzo ładne miejsce na biwak na dziko, nad Nysą Łużycką 10 m do brzegu, a za wałem przeciwpowodziowym mam ścieżkę rowerową. Dzisiaj przejechałem 124 km.
7 czerwiec 2010 – poniedziałek
8 czerwiec 2010 – wtorek
Zittau – Varnsdorf – Krásná Lípa – Doubice – Jetřichovice – Vysoká Lípa – Mezni Louka Biwak na kampingu
Dzisiaj wstaję wcześnie rano bo chcę dotrzeć do Czeskiej Szwajcarii. Od Zittau aż do Krasna Lipa jadę trasą którą pokonałem w tamtym roku. A potem na Doubice no i zaczęły się piękne podjazdy i piękne widoki, trafiam na szlak do ruin zabytkowego młyna (Dolsky Mlyn) nad rzeką Kamienice. Piękny jar, ale jak się okazuje aby wyjechać na Vysoka Lipa muszę wynieść rower z przyczepką z tego pięknego jaru jakiś ponad 300m po „schodkach”. Zatrzymuję się na kempingu w Mezni Louka, a że jest jeszcze wcześnie postanawiam jeszcze dzisiaj wspiąć się (pójść na piechotę) na szczyt Bramy Pravcickiej. Brama Pravcicka to wyjątkowy zabytek przyrody, będący największą naturalną bramą skalną na naszym kontynencie. A prawie na szczecie znajduje się letni pałacyk „Sokoli hnizdo” (Sokole Gniazdo) gdzie spragniony „wspinaczką” ugasiłem pragnienie schłodzonym piwkiem, czeskim. Wracam na bardzo późny obiad z kolacją, ale się opłacało jutro będę mógł jechać dalej. Dzisiaj przejechałem 72 km i około 12 km pokonałem na piechotkę.
9 czerwiec 2010 – środa
Mezni Louka – Hřensko – Děčín – Ústí nad Labem – Sebuzin – Litoměřice -Terezin
Dzisiaj wyjeżdżam z Czeskiej Szwajcarii doliną Łaby, kieruję się na południe, piękne rejony. Pogoda się poprawiła, zapowiadał się ładny dzień na jazdę aż do południa bo w miejscowości Terezin mam poważną awarię. Jadąc przez Terezin pęka mi podczas jazdy dyszel od przyczepki Extra Wheel i przyczepka się odczepia, całe szczęście że nic bezpośrednio za mną nie jechało. Szczęście w nieszczęściu że około 500 m wcześniej zauważyłem znak że 200 m od drogi jest camping. I w tym momencie cały czas myślałem już tylko że to koniec mojej wyprawy i jak teraz zorganizować sobie powrót do domu (Polski). Na miejscu naprawiam prowizorycznie dyszel abym mógł holować pustą przyczepkę a worki bagażowe ładuję dodatkowo na rower. Nawet się załadowałem, sakwy, worki i namiot wszystko na tylny bagażnik (niezawodny Tubus) i powoli dojechałem na camping, całe szczęście że był tak blisko, nawet solidny. W pierwszej kolejności siadam pod „parasolki” zamawiam zimne „PIWKO” i zaczynam kalkulować na „zimno”, w między czasie dowiedziałem się od właściciela że w pobliżu jest warsztat samochodowy. No to stawiam namiocik i ruszam na poszukiwania dobrych fachowców. Warsztat był i owszem tylko że wymieniali szyby i coś tam jeszcze robili, zapuściłem się na przedmieścia (jakieś 0,5 km) i znalazłem najzwyklejszy warsztat ślusarski, ale mieli wszystko co było mi potrzebne, dobrych ludzi (fachowców) i dobry sprzęt do spawania. Zdążyłem w ostatniej chwili bo już mieli posprzątane (fajrant) ale wyciągnęli jeszcze maszynę i zrobili SUPER nawet pomalowali i nie chcieli zapłaty tylko życzyli mi powodzenia w dalszej wyprawie. Wracam uszczęśliwiony na camping i zapominam o przerwaniu wyprawy, robię obiadek, wypijam piwko i dopiero teraz dzwonię do domu że miałem awarię ale jadę dalej. Dzisiaj przejechałem tylko 74 km.
11 czerwiec 2010 – piątek
Koněprusy – Příbram – Březnice – Lnáře – Volenice
Dzisiaj bez atrakcji, docieram do Volenic i za miastem po przejechaniu około 1-2 km widzę znak „camping”, skręcam w boczną drogę i po przejechaniu około 1 km docieram do przytulnego i ciekawego campingu w dolinie. Okazuje się że to jest camping „Farma Cihelna” – wypoczynek dla aktywnych i lubiących konie i nie tylko. Jest wszystko, kuchnia (nie trzeba mieć swojej) i piwo w beczce, samoobsługa, ciepła woda pod prysznicem, dzisiaj więcej mi nie trzeba. Mam gdzie naładować akumulator od GPS, najwyższa pora. Na campingu w domkach jest trzy rodziny z dziećmi, spotykam ich w kuchni są z Niemiec, już nagotowali spaghetti i zapraszają mnie na poczęstunek przy okazji pokazują jak obsługiwać się „kranikiem” od piwa, spaghetti było „pyszotka” i jeszcze zimne piwko……
Jak się potem okazało cena campingu to około 2,5 €, za wypite dwa piwa. Dzisiaj tylko 106 km.