Dobra rada dla podróżników. Jeśli naprawdę zależy ci na bezpieczeństwie, najlepsza rada, jakiej mogę ci udzielić, brzmi: NIE WJEŻDŻAJ DO MIAST! Podróżuj gdzie tylko chcesz, ale trzymaj się z dala od wielkich miast. Miasto to strefa wojenna: samochody, ciężarówki, autobusy, pociągi, tramwaje, wózki zaprzężone w osiołki, rowery, dzieciaki na deskorolkach i najróżniejsze inne pojazdy kołowe wyraźnie starające się wjeżdżać na siebie nawzajem z możliwie dużymi prędkościami. To nie jest środowisko przyjazne motocyklistom.
No dobra, wiem doskonale, że zignorujesz moją dobrą radę i nie ominiesz miasta. Może sam mieszkasz w wielkim mieście, a może na przedmieściach lub w okolicy i codziennie jeździsz motocyklem do pracy, bo to jedyny pojazd, który bez trudu możesz zaparkować? Albo może marzysz o tym, żeby zrobić sobie zdjęcie ze swoją maszyną na tle Statui Wolności, katedry Notre Dame czy Big Bena? A może po prostu trasa twojej podróży biegnie tak, że nie możesz ominąć ruchliwego centrum Chicago, Londynu czy Warszawy? Albo po prostu jesteś równie stuknięty jak ja i traktujesz motocykl jako zwykły codzienny środek lokomocji? Niezależnie od tego, co pcha cię na motocyklu do miasta, warto przyjrzeć się technikom przetrwania.
Niespodziewane kolizje.
Pierwsze, co trzeba sobie uświadomić na temat „niespodziewanych kolizji”, to fakt, że najczęściej wcale nie są one tak „niespodziewane”, jak wydaje się ich ofiarom. Jeśli nagle zdasz sobie sprawę, że jedziesz prosto w boczne drzwi taksówki i masz jeszcze sekundę czy dwie do zderzenia, oczywiście to, co nastąpi potem, wyda ci się bardzo „niespodziewane”. Ale zwykle znajdujesz się w takiej sytuacji dlatego, że wcześniej nie obserwowałeś dostatecznie uważnie tego, co dzieje się przed tobą na drodze aż do momentu, kiedy było już za późno. Jeśli wiesz, gdzie patrzeć, jak patrzeć i na co zwracać uwagę, zwykle możesz przewidzieć potencjalną kolizję przynajmniej na kilka sekund wcześniej. A kiedy już widzisz, co się dzieje, zazwyczaj możesz zareagować tak, by uniknąć wjechania w kłopoty.
Jedną z przyczyn, dla których miasto jest tak niebezpieczne, jest liczba pojazdów poruszających się jednocześnie po ulicach. Mamy tu wiele pasów ruchu, mnóstwo samochodów jadących we wszystkich kierunkach, przejeżdżających w poprzek na skrzyżowaniach, parkujących „na drugiego”, pieszych wchodzących na jezdnię, agresywnie jeżdżących rowerzystów, ryczące ciężarówki, dziury w jezdni mogące pomieścić człowieka, a do tego miliony znaków drogowych i sygnałów, z których połowa ustawiona jest tylko po to, żeby wprowadzić jeszcze większe zamieszanie. Wszystko, co widać przed nami, wymaga uwagi i skupienia, bo potencjalnie może narobić nam kłopotu. Paradoks polega na tym. że powinniśmy uważać na wszystkie zagrożenia jednocześnie, ale zwykle jest ich po prostu za dużo, żeby na raz je ogarnąć. Zastanówmy się, jak sobie z tym paradoksem poradzić.
Pierwszy sposób polega na tym, żeby jakoś podzielić możliwe zagrożenia. Chociaż pozornie wygląda to tak, że wszystko dzieje się jednocześnie, w rzeczywistości potencjalne niebezpieczeństwa są od siebie oddzielone w czasie — choćby o kilka metrów czy ułamek sekundy. Nie jesteśmy w stanie skłonić innych kierowców, żeby utrzymywali dystans albo jechali wolniej, ale możemy obserwować ich zachowania z większej odległości albo o wiele wcześniej, ogarniając wzrokiem większy odcinek drogi.
Sztuka polega na tym, żeby oceniać sytuację na drodze nie tuż przed motocyklem, ale daleko przed sobą. Im większa odległość dzieli cię od źródła potencjalnych kłopotów, tym więcej masz czasu na analizę sytuacji, podjęcie odpowiedniej decyzji i działanie. Nie będziesz musiał działać w panice w ostatniej chwili — zamiast tego lekko skorygujesz kurs czy szybkość i unikniesz niebezpieczeństwa. Eksperci od bezpieczeństwa na drogach radzą często, aby oceniać sytuację na 12 sekund do przodu. Chodzi o odcinek, który przejedziesz w ciągu 12 sekund — to zwykle taka odległość, z jakiej możesz jeszcze rozróżnić szczegóły. Inaczej mówiąc, każdy potencjalny problem należy zauważyć i zacząć analizować na 12 sekund wcześniej niż stanie się naprawdę niebezpieczny.
Analizowanie drogi z 12 sekundowym wyprzedzeniem to bardzo dobry zwyczaj, pod warunkiem, że mamy na myśli coś więcej niż tylko gapienie się na drogę z wytrzeszczonymi oczyma. Musimy naprawdę obserwować drogę. Obserwować, czyli cały czas omiatać wzrokiem teren przed nami i na bieżąco oceniać to, co się dzieje.
Przećwicz to od razu: cofnij się do poprzedniego paragrafu i przeczytaj go raz jeszcze, ale tym razem czytaj po jednej linijce, po czym odrywaj wzrok od tekstu i rozglądaj się przez dwie sekundy oceniając, co się wokół ciebie dzieje, a dopiero potem przechodź do następnej linijki. Sprawdź, czy analizując otoczenie (Która jest godzina? Jaki program leci w telewizji? Kto poza tobą jest w pokoju? Jaki był kolor tego samochodu, który przejechał za oknem? Jakie obrazki wiszą na ścianie?) potrafisz jednocześnie rozumieć i zapamiętać to, co czytasz. Niełatwe, prawda? Mamy tendencję do koncentrowania się na jednej czynności: albo rozglądamy się i przestajemy czytać, albo zagłębiamy się w lekturze i przestajemy analizować otoczenie. Czy to nie przypomina sytuacji, kiedy jednocześnie musimy kierować motocyklem i obserwować, co się dzieje wokół? Zauważ: kiedy raz rozejrzysz się wokół siebie i zanotujesz w pamięci, która godzina i kto jeszcze siedzi w pokoju, masz już pojęcie o swoim otoczeniu. Teraz wystarczy raz na jakiś czas rozejrzeć się, aby stwierdzić, co się zmieniło.
Podobnie jest na ulicy. Musimy uważać na wszystko, co się dzieje, ale skupiać się przede wszystkim na tym, co potencjalnie może nam zagrażać. Na przykład ten grzechoczący tir załadowany samochodami na sąsiednim pasie może zwracać naszą uwagę, ale wystarczą dwa czy trzy spojrzenia, aby upewnić się, że nie stanowi zagrożenia. Z kolei samochód, który spokojnie nadjeżdża z przeciwka, wcale nie przyciąga uwagi, lecz wiemy przecież, że samochody skręcające w lewo są częstą przyczyną wypadków motocyklowych, dlatego należy się na nim skupić bardziej niż na tirze.