Kiedy mówimy o pokonywaniu zakrętów, oczami wyobraźni widzimy odzianego w skórę szaleńca na potężnym ścigaczu, szorującego ochraniaczem na kolano po asfalcie, pochylającego motocykl pod niewiarygodnym kątem. Szerokie opony jadą na granicy przyczepności, tył maszyny wyrywa się na zewnątrz, przód wpada w drgania. Oczywiście podstawowym celem jest tu pokonanie innych i pojechanie szybciej niż oni.
Na pewno spotkasz w życiu wielu motocyklistów jeżdżących ostro i agresywnie po publicznych drogach, owładniętych manią ciągłej rywalizacji, oceniających swoją wartość wyłącznie w kategoriach tego, kto kogo wyprzedził, a kto został wyprzedzony. Stawiają 10 do i, że droga za zakrętem jest czysta, żaden śpiący kierowca nie jedzie środkiem drogi, a na asfalcie w połowie „ślepego zakrętu” nie leży piach. Oczywiście każdej słonecznej niedzieli na krętych drogach całego świata kilku takich odważnych rajdowców o wysokiej akceptacji ryzyka przegrywa zakład. Właśnie „ślepe zakręty” najczęściej sprawiają, że motocykliści ryzykanci nie dojeżdżają na umówione spotkania. Jasne — w dziewięciu przypadkach na dziesięć bez kłopotów pokonasz zakręt z szybkością większą niż pozwala na to zasięg twojego wzroku i pokażesz tym za tobą „kto tu naprawdę rządzi”. Ale wystarczy ten jeden raz na dziesięć, kiedy wyskoczysz zza „ślepego zakrętu” z szybkością uniemożliwiającą zatrzymanie się na dystansie, jaki obejmuje zasięg twojego wzroku i poniewczasie odkryjesz, że na drodze stoi przeszkoda… Może się zdarzyć, że już nigdy nikomu nie pokażesz „kto rządzi”.
Problem polega na tym, że każdy z nas ma inny poziom świadomości sytuacji potencjalnie niebezpiecznych i inny stopień akceptacji ryzyka. Coraz więcej motocyklistów mierzy swoje poczucie wartości poziomem własnych umiejętności i przyjemnością czerpaną z jazdy, zamiast porównywać się z innymi. Z wiekiem coraz łatwiej przychodzi zrozumienie, że jazda po drogach publicznych ma inne cele niż ściganie się na torze. Jeździmy dla przyjemności, co oznacza nie tylko chęć dojechania do domu w jednym kawałku, ale także radość z podziwiania widoków i świadomość, że potrafimy naprawdę dobrze kontrolować motocykl. Nie musimy ciągle przesuwać granic, żeby czerpać przyjemność z jazdy. Ogromną radość daje jazda z szybkością dostosowaną do sytuacji, poczucie, że w pełni kontrolujemy maszynę i pewność, że mamy spory zapas umiejętności, które możemy wykorzystać, kiedy naprawdę będą potrzebne.
Myślę, że jazda na dwóch kółkach sprawi ci więcej przyjemności, jeśli dobrze wyćwiczysz kilka podstawowych umiejętności istotnych przy pokonywaniu zakrętów. To naprawdę duża satysfakcja móc w pełni kontrolować motocykl, wiedzieć, co oznaczają jego poszczególne zachowania i umieć zmusić go, aby robił dokładnie to, czego od niego oczekujemy. Ale poza przyjemnością jest jeszcze inny aspekt — ryzyko. Zadaj sobie pytanie: „Czy jadąc tą samą drogą, z tą samą szybkością, mogę zmniejszyć lub zwiększyć ryzyko stosując różne techniki pokonywania zakrętów?”. Oto niektóre czynniki ryzyka związane właśnie z tym, po jakiej linii skręcamy:
• Im większy promień skrętu, tym mniejsza potrzebna przyczepność przy danej prędkości — a co za tym idzie, więcej przyczepności pozostaje „w rezerwie” na wypadek niespodziewanych niebezpieczeństw takich, jak luźna nawierzchnia czy zwierzęta na drodze;
• Ryzyko wjechania w niebezpieczeństwo, którego nie widać zza zakrętu, można zmniejszyć pokonując zakręt po takiej linii, która zapewnia najlepszą widoczność;
• Ryzyko kolizji zmniejsza się, jeśli jedziemy po linii zapewniającej nam maksymalną odległość od innych pojazdów w krytycznych punktach zakrętu;
• Ryzyko upadku na uszkodzonej czy brudnej nawierzchni można zmniejszyć jadąc tak, aby najostrzejszą część skrętu wykonać jeszcze na tym odcinku drogi, który mamy w polu widzenia.
Widać, że to, po jakiej linii pokonujemy zakręt, ma duży wpływ na stopień ryzyka. Nieważne, czy jedziemy tempem spacerowym, czy pędzimy na złamanie karku.
Pokonywanie zakrętów na drogach publicznych po takich łukach jak na torze wyścigowym to ogromne ryzyko. Na torze nie musimy się martwić o pojazdy nadjeżdżające z przeciwnej strony, sarny wybiegające na drogę spomiędzy drzew, traktory wynurzające się z polnych dróg. Zawodnik na torze może skupić się wyłącznie na łuku, po którym jedzie, zapamiętać każdy zakręt i punkty, w których trzeba hamować. Na torze motocykl pokonuje winkle po typowo „motocyklowej” linii. Czasami nawet zaznacza się odległości od zakrętów, aby ułatwić dostosowywanie prędkości do kształtu toru. Każdy motocyklista wie także, że o potencjalnym niebezpieczeństwie zostanie w porę uprzedzony.
Jeśli oglądamy w telewizji wyścigi motocyklowe, zwróćmy uwagę na zdjęcia z góry. Zauważymy, że zawodnicy prowadzą wszystkie linie zakrętów tak szeroko, jak to tylko możliwe, przechodząc bezpośrednio z łuku w łuk. Linia, po której jadą, przypomina elastyczny pręt włożony w ramy zakrętów. Zapewnia to maksymalną przyczepność przy najwyższej prędkości. Ale jadąc drogą publiczną musimy uwzględnić, że za każdym zakrętem czeka na nas nieznane. Nie wiemy, jak kształtuje się zakręt poza zasięgiem wzroku ani co znajduje się za łukiem drogi. Dlatego musimy pokonywać zakręty jadąc po takiej linii, żeby być przygotowanym na wszystkie możliwości — nagłe spadki, drogę wiodącą stromo pod górę, zmieniający się promień zakrętu — i móc uniknąć niebezpieczeństw znienacka pojawiających się na naszej drodze.