27 – 28 Maj 2012 – przez 3 przełęcze – Passo dello Stelvio, Resia i Arlberg
A dzisiaj mój dzień, spełnię swoje marzenie które chodziło mi po głowie od paru lat, przygotowywałem się do niego przez 3 lata, psychicznie i trochę fizycznie. Tyle że przygotowania fizyczne wzięły w „łeb” po wypadku z Seatem. Ale najważniejsze to to że ja jestem gotowy do przejechania przełęczy Stelvio. Tym razem nic nie stanie mi na przeszkodzie, nawet wczorajsza wiadomość od Wiesi że najprawdopodobniej przełęcz zamknięta bo nasypało 2 m śniegu. Ale jak odśnieżyli dla kolarzy to może i puszczą ruch, na wszelki wypadek przygotowałem alternatywną drogę na przełęcz Foscagno, w Bormio będę wiedział wszystko.
Po porządnym śniadaniu ruszam do Bormio, jak się okazuje droga otwarta, rowerzyści, motocykliści i na czterech kołach wszyscy jadą na przełęcz. Szczerze powiedziawszy rano nawet nie pomyślałem o innej możliwości niż podjazd na Passo dello Stelvio. Pogoda ładna na taki podjazd, nie jest zimno (na razie) i nie grzeje słońce, chociaż w tym roku mnie nie rozpieszcza i najważniejsze nie pada. Zaraz za Bormio jest pierwsza tablica informująca ile jeszcze tornante (serpentyna/zakręt 180 st. ) do przełęczy, tylko 40. Jedzie mi się bardzo dobrze chociaż jadę z całym dobytkiem nie tak jak inni rowerzyści. Wszyscy jadą na rowerach szosowych i bez obciążenia i wszyscy oczywiście mnie wyprzedzają ale większość pozdrawia podniesionym kciukiem. Sam podjazd nie jest „trudny” jeżeli podejdzie się do tego z odpowiednim nastawieniem. Ja założyłem sobie że do obiadu się wyrobię a jak nie to będę miał jeszcze całe popołudnie. Ale było lepiej niż myślałem (na obiad się wyrobiłem). Widoki super, zapomina się że do szczytu jeszcze daleko, to trzeba przejechać i zobaczyć, poczuć. Dla mnie podjazd na Stelvio był to najdłuższy podjazd w czasie i długości ale i najwspanialszy, ani przez chwilę nie pomyślałem po co tam jadę. Na samej przełęczy byłem zaskoczony widokiem małego miasteczka. Sporo domków, kawiarni, stoisk z pamiątkami ale i widoki. I widok na drugą stronę przełęczy, na zjazd jaki mnie czeka, SUPEEEEEER widoczek. A zjazd do miejscowości Prato Allo Stelvio zajął mi nie całą godzinkę. Ale jedno z moich wielkich marzeń rowerkowych zrealizowałem, przejechanie Passo dello Stelvio (2758m n.p.m.) !! Teraz czas jechać dalej, jeszcze dzisiaj ruszam na prNastępnego dnia już przed ósmą jestem na przełęczy Resia (1455m n.p.m.), mniej widokowa niż Stelvio. Mknę dalej do Austrii na śniadanie, ale mam pecha bo wszystko pozamykane, mają święto kościelne. Ale zawsze mam coś do zjedzenia, po posiłku nad rzeką Inn ruszam do Landeck i stąd na następną przełęcz. Tu nie widzi się dużo rowerzystów, droga super, widoczki nie to samo co na Stelvio, ale może być. Po siedemnastej wyjeżdżam z tunelu a tu też zima, jestem na przełęczy Arlberg (1793m n.p.m.). Pogoda się załamuje i zaczyna padać, szybko zjeżdżam na dół i koło miejscowości Braz w ładnym lesie zatrzymuję się na biwak, do ścieżki rowerowej parę metrów. Jestem zadowolony, w dwa dni przejechałem 3 przełęcze Passo dello Stelvio, Resia i Arlberg, licząc w pionie 6006 m. bardzo ładna liczba. A następnego dnia żegnam Alpy i ruszam nad jezioro Bodeńskie.
29 maj – 05 czerwiec 2012 – Z Bludenz do Jeleniej Góry i Lublina
Najważniejsze cele tegorocznej wyprawy osiągnięte ! Z Alp wyjeżdżam doliną Walgau, cały czas ścieżką rowerową nad rzeką Ill, już płasko. Nad jezioro Bodeńskie docieram koło południa i już cały czas nad jeziorem przez urokliwe Niemieckie miasteczka, Lindau (Bodensee), Friedrichshafen, Meersburg.
Już na pełnym luzie. Po drodze kupuję truskawki, okazuje się że u Polaków, ojciec i syn dorabiali sobie na zbiorach truskawek. Zjadłem wszystkie na miejscu spędzając miło czas na pogawędce z rodakami. Po południu docieram na kamping „Birnau-Maurach”koło miejscowości Uhldingen-Mühlhofen. Stąd obieram kurs na Ulm nad Dunajem, piękne miasto, połączenie zabytków z nowoczesnością, mnie się bardzo podobało. Dalej już nad Dunajem przez Donauwörth, Ingolstadt ponownie do Regensburga. Tu żegnam się z Dunajem i ruszam w kierunku Czech przez Grabitz na Babylon i do Pragi. W 2009 jak byłem w Pradze z Joanną to padało, tym razem również przywitało mnie deszczykiem, ale parę fotek zrobiłem. Z Pragi jadę do miasteczka Rumcajsa, do Jicina i potem do Czeskiego Raju. Po wizycie w Trosky Hradzmieniam plany i zamiast jechać z Libereca szlakiem rowerowym Oder-Neiße-Radweg do Görlitz/Zgorzelec zmieniam kierunek i jadę na Železný Brod, będę w domu dwa dni wcześniej. Przed 18 wjeżdżam na przełęcz Szklarską (886 m n.p.m.). Po minięciu szybko Szklarskiej Poręby zatrzymuję się koło Piechowic ostatni raz na dziko. Stąd mam tylko około 20 km do Jeleniej Góry skąd jadę z „przygodami” pociągiem do Lublina (dokładnie 15 godzin i parę minut).
Podsumowanie
Biorąc pod uwagę że po wypadku pierwszy raz wsiadłem na rower 3 marca, miałem prawie 4 miesiące przerwy w jeżdżeniu na rowerze to wszystko się udało. Miałem tylko dwa miesiące na odbudowanie kondycji fizycznej, psychiczna była super, taka jak powinna być na taką wyprawę i takie plany i marzenia. Udało mi się zrealizować wszystko co zaplanowałem:
– pojechanie aż pod Mont Blanc od strony Włoskiej, czyli przejechanie północnych Włoch od wschodu do zachodu.
– pojechanie do Magreglio, odwiedzić ważne miejsce dla rowerzystów, patronkę rowerzystów – Madonnę del Ghisallo
– zdążyć na 20 etap Giro d’Italia z metą na Passo dello Stelvio
– przejechać 3 przełęcze: Passo dello Stelvio, przełęcz Resia (Reschenpass) i przełęcz Arlberg.
Oprócz uszkodzenia przerzutki (13.05) na Słowenii nie miałem żadnych innych awarii i tym razem ani jednego kapcia. Pogoda mogła by być lepsza, do Włoch wjechałem w ulewie i aż do Marina Julia lało, dwa dni lało w Viverone (byłem uziemiony), noce były zimne (czasami bardzo).
Przejechałem rowerem w 28 dni 3280 km